Benedyktyńska praca czyli ptok historyczny
Jak wskazują dane statystyczne większość Polaków interesuje się się historią swojej rodziny, jej przeszłością oraz losami. Jednak jeśli dochodzi do dokładnego określenia pochodzenia - potrafią to zrobić tylko nieliczni. Zaledwie 15 proc. z nas jest w stanie wskazać jakie zwyczaje i tradycje kultywowane są w naszych rodzinach. Ostatnio jednak można zaobserwować wzrost zainteresowania badaniem rodzinnej przeszłości. Szukaniem krewnych oraz odkrywaniem rodzinnych korzeni zajmuje się coraz większa liczba osób. Jest wśród nich pan Benedykt Szołtysek z Paniówek.
Z zawodu inżynier elektryk, którego pasją jest historia. Stąd duże zainteresowanie własnym drzewem genealogicznym. Opowiadania o przeszłości usłyszane od babci, rodziców, cioci czy wujków były na tyle ciekawe, iż nie sposób było o nich zapomnieć. Na emeryturze, gdy czasu było znacznie więcej pan Benedykt mógł zacząć spisywać rodzinne historie i tworzyć kronikę. Pierwszą pisał 4 lata, przy współpracy z kuzynami i wujkiem. Zawiera ona historię rodziny Szołtysek. Obecnie w trakcie redagowania jest druga kronika z dziejami rodziny Nocoń. Zbieranie materiałów to nie tylko rozmowy ze starszymi ludźmi z rodziny jak i spoza niej, ale pozyskiwanie informacji
z urzędów stanu cywilnego i kancelarii parafialnych. W tworzeniu kroniki pomogły też umiejętności zdobyte na zajęciach komputerowych dedykowanych osobom 50+ w Gminnym Ośrodku Kultury. Istotne też było uczestnictwo warsztatach edukacyjnych z zakresu tworzenia drzewa genealogicznego „Cyfrowe korzenie” w Gminnej Bibliotece w Gierałtowicach.
Wiele nowo odkrytych informacji o przodkach nierzadko zaskakiwało pana Benedykta. Takim zdarzeniem było np. unieważnienie ślubu kościelnego, które na początku XX w. musiało wzbudzić niezwykłą sensację. Zdziwienie wywołały też opowieści o trudnym życiu prababci, która jako dziecko nieślubne wędrowała po Śląsku pracując ciężko na służbie we dworach.
Zdobyta wiedza o przodkach pomogła w poznaniu dawnej obyczajowości. Historie rodzinne sięgają XIX w. a co za tym idzie niosą ze sobą zapomniane wierzenia i zwyczaje dzisiaj już nie kultywowane. Na przykład niegdyś by odstraszyć dzieci od pól uprawnych straszono je opowieściami o „chabrownicach”, „chabernicach” czy też „żytnich babach”. Postacie te miały karać dziewczynki za zrywanie kwiatów rosnących pomiędzy zbożami. Natomiast bardzo praktycznym zwyczajem związanym z okresem adwentu było zbieranie drewna i składowanie go przy piecu. Było to zadanie dla młodych chłopców. – W tak uroczystym dniu jak Boże Narodzenie należało wykonywać minimum prac, a wysuszone drewno gwarantowało szybkie rozpalenie ognia. – podkreśla Benedykt Szołtysek.
Mało kto wie również, jakiego fortelu używały niegdyś kobiety by nadać pożądany kształt swej figurze. Od początku do połowy XX w. za szczególnie atrakcyjną uchodziła kobieta o szerokich biodrach, które były gwarantem urodzenia dużego i zdrowego dziecka. W związku z tym zwłaszcza panny o szczupłej i drobnej budowie zakładały pod spódnicę tzw. kiełbaśnice. Był to wałek wypełniony skrawkami materiału lub pierzem. W ten sposób optycznie „dodawały sobie” centymetrów.
Zapytany o tradycje jakie przetrwały w jego domu rodzinnym Benedykt Szołtysek przyznaje, że jest ich niewiele. Najbardziej kultywowane są te kulinarne. – Od czasu do czasu w niedzielę na obiad są śląskie kluski z roladą i modrą kapustą. W piątek na obiad jest żur śląski z kartoflami a na kolację wodzionka z czosnkiem umaszczona łojem z przypieczonymi kartoflami. Do niedzielnej popołudniowej kawy podawany jest tradycyjny śląski kołocz – relacjonuje.
Benedykt Szołtysek tworząc swoją kronikę robi to z myślą o przyszłych pokoleniach, udaje mu się realizować pasje co daje mu wiele satysfakcji i jest bodźcem do dalszych poszukiwań. Jego przykład niech więc będzie inspiracją dla innych. Niezależnie od wieku każdy może zostać kronikarzem. Utrwalanie wiedzy o przodkach, zwyczajach panujących w danej rodzinie jest niezwykle ważnym elementem budowania wiedzy o nas samych i kulturze z której się wywodzimy.