GDYBY TE ŚCIANY UMIAŁY MÓWIĆ…

Czasem w żartach używamy zwrotu - „gdyby te ściany umiały mówić – opowiedziałyby nam niezwykłe historie…” A gdyby zastosować taką figurę retoryczną i rzeczywiście spróbować odtworzyć opowieść jaką mogłyby wygłosić mury kościoła parafialnego w Paniówkach. Być może usłyszelibyśmy takie historie jak te spisane poniżej?

O swoim powstaniu

O moich narodzinach można mówić wiele… powstawałem od dnia 17 maja 1936 r. Od dnia wmurowania kamienia węgielnego pod budowę kościoła przez księdza infułata Kasperlika. Rosłem i piękniałem bardzo szybko, bo już 26 listopada tego samego roku nastąpiło uroczyste poświęcenie świątyni. W tym samym czasie oddano mnie do użytku i służby. I tak już stoję sobie 80 lat, niewzruszenie w tym samym miejscu.
Każdy następny rok przynosił coś nowego. Zmieniali się również moi „szefowie”. Straszne były lata wojennej zawieruchy. Pamiętam jak wkroczyła do Paniówek Armia Czerwona by wyzwolić wioskę spod niemieckiej okupacji. Był to mroczny styczniowy czas. Trwały walki, strzelano, bombardowano. Na szczęście złowrogie kule tylko mnie drasnęły. Jedna w krzyż, druga w dach. Ale zachowałem głowę z dachem. I choć czasem ta głowa pobolewa mnie to nie narzekam.

O swojej długowieczności

Przeżyłem wielu ludzi, którzy kiedyś tutaj żyli. Pamiętam wszystkich proboszczów, siostry zakonne, organistów i kościelnych. Wszystkich ministrantów i każdego ucznia. Z widzenia znam ich rodziny i przyjaciół. Pamiętam ich chrzty, komunie, bierzmowania, a nawet śluby. Bywało, że płakali tuląc się do moich cegieł. Bywało i tak, że z radości skakali. Zdarzało się jednak, że w moich murach podejmowali życiowe decyzje – ktoś postanowił, że zostanie księdzem, ktoś inny wyrzucił z serca kochaną osobę. O, ileż to razem przeżyliśmy… I ustroje w Polsce rozmaite, i zmiany wielkie. Ogólnie jednak było ciekawie i różnorodnie
i zawsze do przodu z głową uniesioną.

O tym co bolało

Tak bolało i to bardzo, kiedy podczas wojennej zawieruchy okupant ściągał z mojej wieży dzwony. Myślałem, że serce mi pęknie. Na domiar tego, ktoś nie uszanował nawet małego dzwonka (sygnaturki) na małej wieżyczce, którym ministranci dzwonili na podniesienie. Prawie 50 lat musiałem czekać na nowe dzwony. Oczywiście cierpieniem był mi każdy remont. Żebym wytrzymał górnicze wstrząsy pościągano mnie metalowymi prętami. Bolało jak wyrywali stare drewniane ławki, jak burzono ambonę. Bolało tak, jakby człowiekowi dentysta wyrywał zęby. Najgorszy jest jednak ból jak zabierają ci wizerunek, jakim jest ołtarz i dają ci coś innego. Boli mnie każda renowacja, każde kucie w moich wnętrzach, ale to nic. Znoszę to cierpliwie bo zawsze potem wyglądam piękniej, jeszcze dostojniej.

O tym co było radością

Z satysfakcją stwierdzam, że udało się zachować w moim murze stacje Drogi Krzyżowej. Tak niewiele brakowało żeby mi je wyrwano w imię nowoczesności. Radością jest to że jestem, trwam i mam komu służyć. Raduję się z każdego kto mnie odwiedza. To były i są piękne dni, dla nich warto żyć, warto trwać na tym posterunku już 80 lat.

Opowieści starego, poczciwego kościelnego muru spisał parafianin: Zygmunt Strzoda.