Nie tylko Lany Poniedziałek…

Dawne wielkanocne obyczaje według ks. Jędrzeja Kitowicza, Józefa Szczypki i Jolanty Krawiec.

Tradycje związane z obchodami świąt wielkanocnych, zmieniające się na przestrzeni wieków, a niektóre zupełnie zapomniane, stały się inspiracją do napisania tego tekstu. Wierzymy, że obudzi wspomnienia, zrodzi refleksje, a może i wywoła uśmiech bądź inne pozytywne doznania, tak bezcenne w wyjątkowo trudnych obecnie czasach, zdominowanych przez pandemię koronawirusa i liczne ograniczenia z nią związane. 

Lany Poniedziałek, czy jak wolą inni: Śmigus-Dyngus. Jak będzie wyglądać ten najbliższy, Anno Domini 2021, każdy może sobie wyobrazić. Jak świętowali go nasi pradziadowie? O tym barwnie pisze Józef Szczypka w „Kalendarzu Polskim”: – Lany poniedziałek zawsze ociekał wodą. Starała się o to szlachta, starały miasta, starała wieś. Migały wiadra, konewki, dzbany, kropidła, sikawki, fachy i flaszeczki. 

Ksiądz Jędrzej Kitowicz – XVIII-wieczny kronikarz obyczajów – o Lanym Poniedziałku w czasach Rzeczypospolitej szlacheckiej: Była to swawola powszechna w całym kraju tak między pospólstwem, jako też między dystyngowanymi. W poniedziałek wielkanocny mężczyźni oblewali wodą kobiety, a we wtorek i inne następujące dni kobiety mężczyzn, uzurpując sobie do tego prawa aż do Zielonych Świątek, ale nie praktykując dłużej jak do kilku dni. 

Oblewali się rozmaitym sposobem. Amanci dystyngowani, chcąc tę ceremonię odprawić na amantkach swoich bez ich przykrości, oblewali je lekko różaną lub inną pachnącą wodą po ręce, a najwięcej po gorsie małą jaką sikawką albo flaszeczką. Którzy zaś przekładali swawolą nad dyskrecją, oblewali damy
wodą prostą, chlustając garnkami, szklenicami, dużymi sikawkami i prosto w twarz lub od nóg do góry. A gdy się rozsawoliła kompania, panowie i dworzanie, panie, panny, nie czekając dnia swego, lali jedni na drugich wszelkimi statkami, jakich dopaść mogli: hajducy i lokaje donosili cebrami wody, a kompania
dystyngowana, czerpiąc od nich, goniła się i oblewała od stóp do głów, tak iż wszyscy zmoczeni byli, jakby wyszli z jakiego potopu. 

Dlatego, gdzie taki dyngus – pisze ks. Kitowicz – mianowicie u młodego małżeństwa, miał być odprawiany, pouprzątali wszystkie meble kosztowniejsze i sami poubierali się w suknie najpodlejsze, takowych materyj, którym woda niewiele albo wcale nie szkodziła.

Polewanie i inne zwyczaje wielkanocne na Śląsku

O tradycji lanego poniedziałku, bliższej jednak czasom współczesnym, pisała na naszych łamach (Wieści nr 48) śp. już Jolanta Krawiec, działająca wówczas w Towarzystwie Miłośników Przyszowic. 

– Obecnie zaczyna zanikać typowy śmiergus, czyli lany poniedziałek, który na Śląsku obchodzili wszyscy. Do domów, gdzie były dziewczyny, nawet bardzo małe, przychodzili chłopcy sąsiadów, znajomych, a nawet z dalszej okolicy i polewali panienki kulturalnie perfumami. Za to częstowani byli słodyczami. Oczywiście młodzieńcy droczyli się z dziewczętami, które tylko czekały na większy strumień wody, gdyż znaczyło to, że mają powodzenie. One z kolei oddawały im z nawiązką w pierwszy dzień po świętach. Dzięki takim zwyczajom wkrótce tworzyły się nowe pary.

Warto przypomnieć w tym miejscu dalszą część tekstu pióra Jolanty Krawiec, napisanego przed dziesięciu laty: Całkowicie zanikł już zwyczaj chodzenia dziewcząt z goikiem, czyli choinką przystrojoną w kolorowe wstążki i pomalowane wydmuszki z jajek. Gospodynie przyjmowały dziewczęta zazwyczaj w sieni, za odwiedziny domu i ciekawe przyśpiewki wkładały im w podzięce do koszyczka jakieś wiktuały, często jajka i słodycze.

Palmy też wyglądały inaczej. Wykonane były z gałązek wierzby (bazie) i kwitnącej leszczyny. Koniecznie musiała też być trzcina. Taką poświęconą palmę wieszano na zewnątrz domu za oknem lub przy drzwiach wejściowych, a po roku, gdy wieszano nową – zeszłoroczną palono w piecu, gdyż nie wolno jej było sprofanować.

Przy święceniu ognia w Wielką Sobotę widać było pomysłowość chłopców. Musieli utrzymać w tlołach żar tak długo, by od kościoła donieść go do domu, okrążyć stodołę, dom, zadymić wszystkie izby i w końcu wrzucić do pieca. W Wielki Tydzień tylko do środy można było wykonywać wszelkie większe prace i porządki, bo już od czwartku przeżywało się misterium męki Pańskiej. Wtedy można było wykonywać tylko lekkie prace domowe związane z przygotowaniem do świąt, a dziewczęta zajmowały się ozdabianiem kroszonek. Używano tylko barwników naturalnych, jak łupiny cebuli, buraki, zielone zboże.

W Wielką Sobotę pokarmy do kościoła zanosiła tylko szlachta. Z biegiem czasu zwyczaj ten przejęły też niższe warstwy społeczne. Do koszyka wkładano tylko podstawowe produkty, wśród których nie mogło zabraknąć soli. Poświęcone pokarmy wolno było jeść dopiero na wielkanocne śniadanie.

Pierwszy dzień Wielkanocy wszyscy spędzali w gronie rodzinnym. Wielkie odwiedziny odbywały się dopiero w drugi dzień świąt. Na ten termin planowano też wesela.

opr. jm
„Dyngus” na grafice, której autorem jest Michał Elwiro Andriolli.  Źródło: Wikipedia